Często słyszę, że dobrze, że 2016 się już kończy, bo to felerny, przestępny rok.
Czy również dla mnie? Szczerze mówiąc, trudno mi powiedzieć.
Z natury jestem optymistką, staram się nie narzekać nawet jeśli coś złego dzieje się w moim życiu i zbytnio nie skupiać się na negatywnych doświadczeniach, a raczej koncentrować uwagę na tym, co piękne i dobre. Z przykrych sytuacji staram się wyciągnąć lekcje, aby na przyszłość błędów nie popełniać.
Nie wiem, czy jestem w stanie jednym słowem opisać ten rok. Był na pewno przewrotny i na swój sposób przełomowy w moim życiu.
W jego trakcie miałam wiele trudnych momentów, były łzy bólu, bezradności i rozczarowania. Była tęsknota, którą trudno mi jest opisać.
Był strach i gorycz.
Ale była też radość, śmiech i mnóstwo pozytywnych doświadczeń. Udało mi się zrealizować kilka marzeń, dopiąć kilka rzeczy do końca i postawić sobie kilka nowych celów.
Nowy Rok przywitaliśmy w Zakopanym. Piękne widoki, super ludzi i kilkunastostopniowy mróz. Pierwszy dzień roku wspaniały, jednak to co nastąpiło później to okres dla mnie trudny. Musiałam pogodzić ze sobą pracę oraz sesje egzaminacyjne na dwóch kierunkach studiów. Praktycznie nie miałam życia osobistego, a do domu rodziców wpadałam raz na dwa tygodnie na dosłownie godzinę. Znosiłam to dzielnie. Myślę, że dużą rolę odegrał tu fakt, że ciągle byłam między ludźmi z uczelni, a jak wiadomo wspólne cierpienie jednoczy, więc jakoś daliśmy radę. Międzyczasie wyciskałam kilka kilometrów dziennie na mojej ukochanej bieżni.
W lutym zamknęłam ostatnią zimową sesję na studiach magisterskich. I wtedy właśnie zdałam sobie sprawę z tego, jak bardzo będzie mi brakowało studiów i studenckiego życia. Naszych wyjść na obiady i kawy na tzw. "okienkach" między wykładami, wymieniania się książkami i śmiania z głupot na wykładach.
Również w lutym podjęłam próbę reaktywacji mojego życia w blogosferze. Po dwóch postach poddałam się, do tej pory sama nie wiem dlaczego. Chyba nie potrafiłam się odnaleźć w nowej, blogowej rzeczywistości. Po kilku latach uległa ona sporym zmianom. W późniejszych miesiącach skupiłam się na pracy zawodowej oraz na pisaniu pracy magisterskiej. Był to czas spędzania większości dnia za kierownicą samochodu oraz częstych wizyt w bibliotece mojej uczelni. Na wiosnę dwukrotnie odwiedziłam Warszawę. Co prawda nie był to wyjazd stricte turystyczny, a raczej związany z pracą, ale było to dla mnie pewnego rodzaju przełomem, gdyż wcześniej nie byłam w stolicy. Zrealizowałam zatem mój mały cel. Podczas powrotu z jednego z wyjazdów przekonałam się, jak bardzo niebezpieczny jest świat i jak bardzo beznadziejni bywają ludzie. Zostaliśmy napadnięci 50km od domu, na jednej z większych stacji paliw. Przez zgraję 7 rycerzów ortalionu, dla których niestraszny jest napad na dwóch facetów i jedno dziewczątko. Wyczyn godny podziwu, na prawdę nie wiem, skąd było w nich tyle odwagi. Chyba czuwała nad nami opatrzność, bo udało się wyjść cało z tej sytuacji. Uraz jednak pozostał i do tej pory czuję lekki dyskomfort tankując paliwo po zmroku.
W maju moje maleństwo skończyło 18lat. Wspaniała impreza, zabawa do rana, a ja sama poczułam się, jakbym znowu miała o te kilka lat mniej.
W czerwcu mieliśmy absolutorium, które do tej pory miło wspominam. Zdjęcie w todze i birecie na pamiątkę oraz masa wspomnień. Sam miesiąc jednak był o tyle trudny dla mnie, gdyż maleństwo wyjeżdżało właśnie wtedy do Belgii. I właściwie od momentu jej wyjazdu żyłam już tylko tym, żeby czas do jej powrotu upłynął jak najszybciej. Skupiałam się na pracy i na dopinaniu reszty uczelnianych spraw.
W lipcu oficjalnie przestałam być studentką. Obroniłam tytuł magistra, co przyjęłam bez większego entuzjazmu. Raczej nie traktowałam tego, jako szczególnie ważne wydarzenie dla mojej kariery czy to naukowej, czy zawodowej. Przyjęłam to bezrefleksyjnie, jako coś, co wydarzyło się, bo wydarzyć się musiało.
W lipcu również postanowiłam założyć własną działalność. Zawsze chciałam to zrobić i gdy tylko oficjalnie skończyłam studia, stwierdziłam, że jest to najodpowiedniejszy moment. I stało się- działalność założona, a ja sama sobie jestem szefem. Życie przedsiębiorcy usłane różami nie jest, ale to temat rzeka i myślę, że w kolejnych postach będę mogła go Wam przybliżyć. Sierpień, mimo iż z reguły jest to miesiąc, który przywołuje same pozytywne wspomnienia (mam wtedy urodziny, jest to miesiąc wakacyjny, więc to lato, piękna pogoda i czas spotkań ze znajomymi). W tym roku jednak był to dla mnie miesiąc bardzo trudny. Operacja mojej mamy była dla mnie doświadczeniem bardzo przykrym. Bezradność, smutek, strach. Wiedziałam, że muszę być silna dla siebie i dla niej. Mama sama martwiła się o stan swojego zdrowia. Ja również, a jednak nieustannie powtarzałam jej, że wszystko będzie dobrze. Tak strasznie chciałam być dzielna dla niej, a tak bardzo czułam się bezradna patrząc na jej cierpienie. Całe szczęście wymodliłam szybką regenerację i wszystko zakończyło się dobrze. Dni spędzone na oddziale nie były takie złe, obsługa szpitala spisała się na prawdę na medal. Zarówno pielęgniarki, jak i lekarze byli bardzo uprzejmi. Wbrew obiegowej opinii. Również wtedy moja waga spadła do 42kg. I póki co się nie rusza.
W sierpniu wróciło maleństwo. To była nasza pierwsza taka rozłąka od długiego czasu, więc nie umiałyśmy się nacieszyć sobą :) siostry B. zawsze dają radę :) Końcem sierpnia zaliczyliśmy również bardzo spontaniczny wyjazd w ukochane Bieszczady.
We wrześniu wróciłam do blogowania, tym razem na dobre. I póki co, nie zamierzam rezygnować :) Blogowanie stało się dla mnie ciekawą odskocznią od codzienności. Uwielbiam Was, uwielbiam czytać Wasze blogi. Lubię dzielić się spostrzeżeniami i lubię, kiedy Wy dzielicie się swoimi.
Październik nie kojarzy mi się z niczym innym, jak z rocznicą związku. W tym roku spędziliśmy ją osobno- ja na imprezie z siostrą, a moja druga połówka zwiedzając Spitsbergen. Życie pisze różne scenariusze, cóż... Impreza była udana, zaliczyłam nawet (zupełnie przypadkiem) koncert disco polo. A i mój mężczyzna wrócił zadowolony.
Listopad natomiast nie kojarzy mi się z niczym innym, jak z Marszem Niepodległości. Kolejna wizyta w Warszawie była realizacją mojego celu. Na Marsz wybierałam się co roku, jednak nigdy nie doszło to do skutku. W tym roku wreszcie mi się udało. I nie żałuję ani jednej sekundy tam spędzonej. Niesamowite wydarzenie, wspaniałe przeżycie, które polecam każdemu. Warto było zmarznąć i zmoknąć. Poznałam przy okazji wielu ciekawych ludzi.
W listopadzie moja przyjaciółka Karolina urodziła synka. To kolejny z przełomowych momentów w naszej relacji.
Początek grudnia nie był dla mnie zbyt łaskawy. Nowy miesiąc przywitałam chora. I za całą pewnością mogę powiedzieć, że tak chora nie byłam chyba nigdy w życiu. W połowie grudnia byłam na koncercie The Analogs (samym wydarzeniem żyłam od kiedy tylko dowiedziałam się o tym, że się odbędzie). Do tej pory opowiadam o nim z pasją w oczach. Siostra chyba już ma dość słuchania :P Sam koncert wiele dla mnie znaczył- zawsze chciałam być na Analogsach. Słucham ich już od prawie dekady a wcześniej nigdy nie udało mi się posłuchać ich na żywo. Tak więc, 16 grudnia stał się dniem, w którym spełniło się kolejne z moich marzeń.
Później Święta Bożego Narodzenia, na które tak długo czekałam. Minęły w miłej i rodzinnej atmosferze.
I tak oto dobrnęłam aż tutaj.
Ten rok to ponad 20000 przejechanych kilometrów, kilkadziesiąt przeczytanych książek, miliardy myśli i słów, tysiące wspomnień.Spotkania ze znajomymi, nauka i praca.
Wiele lekcji.
Czego nauczyłam się w ciągu tego roku? Zdecydowanie tego, że warto walczyć o swoje. I tego, że nie wszystko przychodzi od razu. Pewne rzeczy wymagają odpowiednio dużo pracy i poświęcenia.
Były momenty załamania i kryzysu, niepewności. Nie wiedziałam, czy podjęłam dobre decyzje, czy to co robię ma sens. Teraz staram się działać tak, aby kolejne cele, które postawiłam sobie zostały zrealizowane.
Mam nadzieję, że za jakiś czas powiem Wam- tak, zrobiłam to.
Wszystko co mnie spotkało, zaprowadziło mnie aż tutaj. Ukształtowało mnie i dzięki temu jestem tym, kim jestem.
Z tego miejsca pragnę podziękować Wam wszystkim. Za te kilka miesięcy ze mną. Za to, że tu jesteście i dajecie mi motywację, by pisać dalej.
Jesteście niesamowici.
Życzę Wam, aby 2017 rok był pełen wspaniałych, szczęśliwych chwil. Aby przyniósł Wam setki cudownych wspomnień. Płaczcie jedynie ze szczęścia.
Wierzcie w siebie, spełniajcie marzenia. Bądźcie dla siebie dobrzy.
Zostawiam Wam porcję zdjęć jako szybki przegląd tego, co działo się w 2016 ;)