środa, 20 listopada 2019

Pełna szafa vs spokojne życie. O ładnych rzeczach słów kilka


Każdy na pewno słyszał powiedzenie „Nie mam się w co ubrać, a na domiar złego szafa się nie domyka!” Podejrzewam, że część na nas (a może nawet większość) doświadczyła tego zjawiska. Przyznaje się bez bicia, że sama padłam ofiarą tego dziwnego stanu. Kilka razy zdarzyło mi się odczuć brak „czegoś do założenia”. Częściej jednak moim problemem, większym niż „nie mam w co” było „nie wiem w co”. Serio, czułam, że mam masę rzeczy, ale kompletnie nie mam pojęcia, co na siebie włożyć. Zwykle przygotowuję ubranie do pracy poprzedniego dnia wieczorem- cenię sobie spokój psychiczny i brak pośpiechu. Rano lubię spokojnie zjeść śniadanie , przeczytać kilka stron książki, którą aktualnie wzięłam na tapet i nie martwić się tym, że nawet jeśli budzik nie zadzwoni, będę musiała zastanawiać się, po które rzeczy sięgnąć do szafy. Wiszą na specjalnym wieszaku przygotowane na poranne zbieranie się. Wszystko brzmi zupełnie rozsądnie, ale...! ale wieczorne „grzebanie” w szafie było moją zmorą. Gdy po kolacji przychodził ten moment, naprawdę czułam, że jest to czynność, której nie lubię robić. Czułam się zniechęcona samą myślą o konieczności zaglądania na półki i wyszukiwania elementów garderoby.
Głupia baba, co? W szafie ma wszystko, a wymyśla jakieś farmazony, że nie wie w co, nie wie jak …!
#takbylo

DLACZEGO?


Rzeczy ładne

Miałam (i w sumie mam nadal) masę ładnych rzeczy. Kupionych gdzieś przez te wszystkie lata, magazynowane po szafkach, piętrzące się na półkach. Często chwalone „ładna koszula”, „piękna sukienka” „super wyglądasz”. Starałam się nie kupować tak zwanego „byle czego”. A jak, wszystko ładne! Ale nadszedł ten moment, w którym zaczęłam czuć niechęć, a może i nawet nienawiść do tych rzeczy. Poważnie! Czułam, że mimo że są ładne to nie chcę ich wszystkich, że przytłaczają mnie i są problemem dla mnie. Chciałam powiedzieć im OUT i żeby po prostu było ich mniej. Gubiłam się w tym, co mam, sama zapominałam niekiedy, że jestem posiadaczką takiej rzeczy. Robiąc rewizję w szafie i eliminując rzeczy często przypominałam sobie to wspomniane wcześniej „ładne” usłyszane od kogoś. I wtedy nachodziła mnie myśl, żeby może jednak nie wyrzucać tej rzeczy, żeby zostawić ją bo przecież komuś tam podobała się... Ale ktoś to nie ja. A mi chyba jednak nie była potrzebna i aż tak bardzo nie podobała się


Głupio dziś wyglądam

Nawiązując do wcześniejszego akapitu już tłumaczę, o co dokładnie mi chodzi. Kilka razy zdarzyło mi się założyć na siebie coś i teoretycznie być zadowoloną z własnego wyglądu. Wychodziłam na miasto i nagle ciach! Stoję w kolejce za kobietą: ładnie ubraną, elegancką, w dopasowanej bluzce i ołówkowej spódnicy, delikatne złote kolczyki i zegarek, ciemne okulary nad grzywką a do tego buty na dość niewysokim obcasie. A ja biedna za nią, w sukience typu oversize w groszki i baletkach. I poczułam się nagle tak głupio, tak nie w swoim stylu, jakbym to nie ja stała tam, a na pewno już czułam wtedy, że nie tak chcę wyglądać. Chcę iść do domu i przebrać się. Teraz, już, natychmiast! I co z tego, że kocham groszki, a sukienkę, która naprawdę była ładna, pochwaliła koleżanka. To zwyczajnie nie pasowało do mnie. I wtedy właśnie zrozumiałam, że nie wszystko to, co jest ładne jest dla mnie i musi być moje. Wtedy rozpoczęłam analizę nie tylko swojej garderoby, ale też własnego stylu i poniekąd samej siebie. Nie chciałam kolejny raz zderzyć się ze ścianą z wielkim bilboardem „głupio dziś wyglądam”.





„Z Ciebie to elegancka kobieta jest..”

Podczas jednego z wyjść ze znajomymi usłyszałam takie zdanie wypowiedziane pod moim adresem. I mówiąc szczerze, komplement ten był miodem na moje uszy i bardzo mnie ucieszył. Zrobiło mi się miło i pomyślałam wtedy, że tak, chcę być postrzegana jako elegancka kobieta. Zrozumiałam jednocześnie, że taki styl to mój styl i bardzo do mnie przemawia. Chyba wyrosłam już na dobre ze spodni typu baggy, szerokich bluz z kapturem i t-shirtów oversize, które notorycznie kupowałam na dziale męskim. Co prawda, rozstanie to nie było drastyczne, bo miarowo usuwałam to rzeczy w cień przez lata studiów, ale ostateczne pożegnanie musiało w końcu nastąpić. Wyrosłam też z uroczych sukienek, słodkich bluzeczek i spódniczek. Zastąpiłam je prostotą i minimalizmem, w którym według mnie tkwi prawdzie piękno. Monochromatyczne stylizacje przełamane dodatkami stawały się moją codziennością. Były proste, ale jednocześnie elegancie, dodawały pewności siebie i sprawiały, że czułam zadowolenie patrząc w lustro. Elegancka kobieta. Tak, to ja.

Superhero

Strój superbohatera. Zestaw, w którym czuję się wyjątkowo, dobrze i w swojej skórze. Który pasuje do danej okazji, okoliczności, a przede wszystkim, pasuje do mnie. Sprawia, że postrzegam siebie jako osobę dobrze ubraną. Nie budzi we mnie poczucia wstydu i niedopasowania. Leży dobrze na mnie i dodaje mi punktów do samooceny, a nie skutecznie je odejmuje. Myślę, że każdy z nas ma taki zestaw i jest to kwestia bardzo indywidualna. Każdy ma własne poczucie stylu, komfortu i piękna. Powiedzenie „Nie jest ładne to, co jest ładne a to, co się komu podoba” jest bardzo trafione. Aby znaleźć taki strój musiałam się nico napracować i był to kawał dobrej roboty. Musiałam zrozumieć w czym czuję się dobrze, zaliczyć po drodze kilka ubraniowych „fuck-upów” aby ostatecznie osiągnąć efekt zadowalający.







Zdjęcia pochodzę z sewisu Pinterest.com





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz