Każdy na pewno słyszał powiedzenie
„Nie mam się w co ubrać, a na domiar złego szafa się nie
domyka!” Podejrzewam, że część na nas (a może nawet
większość) doświadczyła tego zjawiska. Przyznaje się bez bicia,
że sama padłam ofiarą tego dziwnego stanu. Kilka razy zdarzyło
mi się odczuć brak „czegoś do założenia”. Częściej jednak
moim problemem, większym niż „nie mam w co” było „nie wiem w co”.
Serio, czułam, że mam masę rzeczy, ale kompletnie nie mam pojęcia,
co na siebie włożyć. Zwykle przygotowuję ubranie do pracy
poprzedniego dnia wieczorem- cenię sobie spokój psychiczny i brak
pośpiechu. Rano lubię spokojnie zjeść śniadanie , przeczytać
kilka stron książki, którą aktualnie wzięłam na tapet i nie
martwić się tym, że nawet jeśli budzik nie zadzwoni, będę
musiała zastanawiać się, po które rzeczy sięgnąć do szafy.
Wiszą na specjalnym wieszaku przygotowane na poranne zbieranie się.
Wszystko brzmi zupełnie rozsądnie, ale...! ale wieczorne
„grzebanie” w szafie było moją zmorą. Gdy po kolacji
przychodził ten moment, naprawdę czułam, że jest to czynność,
której nie lubię robić. Czułam się zniechęcona samą myślą o
konieczności zaglądania na półki i wyszukiwania elementów
garderoby.
Głupia baba, co? W szafie ma wszystko,
a wymyśla jakieś farmazony, że nie wie w co, nie wie jak …!
#takbylo
DLACZEGO?
Rzeczy ładne
Miałam (i w sumie mam nadal) masę
ładnych rzeczy. Kupionych gdzieś przez te wszystkie lata,
magazynowane po szafkach, piętrzące się na półkach. Często
chwalone „ładna koszula”, „piękna sukienka” „super
wyglądasz”. Starałam się nie kupować tak zwanego „byle
czego”. A jak, wszystko ładne! Ale nadszedł ten moment, w którym
zaczęłam czuć niechęć, a może i nawet nienawiść do tych
rzeczy. Poważnie! Czułam, że mimo że są ładne to nie chcę ich
wszystkich, że przytłaczają mnie i są problemem dla mnie.
Chciałam powiedzieć im OUT i żeby po prostu było ich mniej.
Gubiłam się w tym, co mam, sama zapominałam niekiedy, że jestem
posiadaczką takiej rzeczy. Robiąc rewizję w szafie i eliminując
rzeczy często przypominałam sobie to wspomniane wcześniej „ładne”
usłyszane od kogoś. I wtedy nachodziła mnie myśl, żeby może
jednak nie wyrzucać tej rzeczy, żeby zostawić ją bo przecież
komuś tam podobała się... Ale ktoś to nie ja. A mi chyba jednak
nie była potrzebna i aż tak bardzo nie podobała się
Głupio dziś wyglądam
Nawiązując do wcześniejszego akapitu już tłumaczę, o co dokładnie mi chodzi. Kilka razy zdarzyło mi się założyć na siebie coś i teoretycznie być zadowoloną z własnego wyglądu. Wychodziłam na miasto i nagle ciach! Stoję w kolejce za kobietą: ładnie ubraną, elegancką, w dopasowanej bluzce i ołówkowej spódnicy, delikatne złote kolczyki i zegarek, ciemne okulary nad grzywką a do tego buty na dość niewysokim obcasie. A ja biedna za nią, w sukience typu oversize w groszki i baletkach. I poczułam się nagle tak głupio, tak nie w swoim stylu, jakbym to nie ja stała tam, a na pewno już czułam wtedy, że nie tak chcę wyglądać. Chcę iść do domu i przebrać się. Teraz, już, natychmiast! I co z tego, że kocham groszki, a sukienkę, która naprawdę była ładna, pochwaliła koleżanka. To zwyczajnie nie pasowało do mnie. I wtedy właśnie zrozumiałam, że nie wszystko to, co jest ładne jest dla mnie i musi być moje. Wtedy rozpoczęłam analizę nie tylko swojej garderoby, ale też własnego stylu i poniekąd samej siebie. Nie chciałam kolejny raz zderzyć się ze ścianą z wielkim bilboardem „głupio dziś wyglądam”.
„Z Ciebie to elegancka kobieta jest..”
Podczas jednego z wyjść ze znajomymi usłyszałam takie zdanie
wypowiedziane pod moim adresem. I mówiąc szczerze, komplement ten
był miodem na moje uszy i bardzo mnie ucieszył. Zrobiło mi się
miło i pomyślałam wtedy, że tak, chcę być postrzegana jako
elegancka kobieta. Zrozumiałam jednocześnie, że taki styl to mój
styl i bardzo do mnie przemawia. Chyba wyrosłam już na dobre ze
spodni typu baggy, szerokich bluz z kapturem i t-shirtów oversize,
które notorycznie kupowałam na dziale męskim. Co prawda, rozstanie
to nie było drastyczne, bo miarowo usuwałam to rzeczy w cień przez
lata studiów, ale ostateczne pożegnanie musiało w końcu nastąpić.
Wyrosłam też z uroczych sukienek, słodkich bluzeczek i spódniczek.
Zastąpiłam je prostotą i minimalizmem, w którym według mnie tkwi
prawdzie piękno. Monochromatyczne stylizacje przełamane dodatkami
stawały się moją codziennością. Były proste, ale jednocześnie
elegancie, dodawały pewności siebie i sprawiały, że czułam
zadowolenie patrząc w lustro. Elegancka kobieta. Tak, to ja.Superhero
Strój superbohatera. Zestaw, w którym
czuję się wyjątkowo, dobrze i w swojej skórze. Który pasuje do
danej okazji, okoliczności, a przede wszystkim, pasuje do mnie.
Sprawia, że postrzegam siebie jako osobę dobrze ubraną. Nie budzi
we mnie poczucia wstydu i niedopasowania. Leży dobrze na mnie i
dodaje mi punktów do samooceny, a nie skutecznie je odejmuje. Myślę,
że każdy z nas ma taki zestaw i jest to kwestia bardzo
indywidualna. Każdy ma własne poczucie stylu, komfortu i piękna.
Powiedzenie „Nie jest ładne to, co jest ładne a to, co się komu
podoba” jest bardzo trafione. Aby znaleźć taki strój musiałam
się nico napracować i był to kawał dobrej roboty. Musiałam
zrozumieć w czym czuję się dobrze, zaliczyć po drodze kilka
ubraniowych „fuck-upów” aby ostatecznie osiągnąć efekt
zadowalający.
Zdjęcia pochodzę z sewisu Pinterest.com
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz